poniedziałek, 24 lutego 2014

Writing on fragment

O książce mówi się często w kontekście skarbnicy, okna na świat, przyjaciela, i czego tam jeszcze. Jednak książkę można też znienawidzić. Doznałem tego uczucia, dotkliwie. Rzecz jasna, nie książkę ogólnie, ale pewien tytuł. Autorką jest Gabriela Świtek, książka nazywa się Writing on fragment. Napisana jest w języku angielskim, każąc podejrzewać manipulację punktami do habilitacji. Chyba że mamy uwierzyć, iż polska autorka publikuje w polskim wydawnictwie (Wyd. Uniw. Warszawskiego) książkę na rynek zagraniczny, z ceną w PLN na każdym egzemplarzu.


Zostałem zmuszony pisać z niej referat za nieobecności na ćwiczeniach – tłumaczę, gdyby ktoś miał przypuszczać, że czytam to z heroizmu. Świtek, jak to jest modnie w obecnym pisarstwie historyczno-kulturoznawczym, bierze sobie jakiś motyw (dotychczas w historiografii zaniedbywany), a można wziąć jakikolwiek, i pisze jego dzieje. Jest historia nagości, historia brzydoty, historia owłosienia i depilacji. Świtek wzięła sobie fragment, po prostu: fragment. Nie przeszkadza mi absolutnie ta tendencja w pisarstwie, sam bym chętnie napisał kulturową historię konia, o, na przykład. (bo nie jest jak każdy widzi).
Jednak sposób w jaki się to robi. Okazuje się, że Świtek po prostu wypożyczyła kilka książek i z nich przepisuje. Na każdej stronie, a sprawdzałem kilkadziesiąt losowo wybranych, jest po kilka odniesień: ten twierdził to, ten tamto, a jeszcze inny to zrecenzował. Powie ktoś: tak, ale to jest normalne dla historyka opracowanie źródeł. Zgodzę się, jeżeli jest to powoływanie się na Schlegla, Novalisa – lecz również tu w niezbyt dużym zakresie, bo inaczej sensowniej jest sięgnąć do źródła. Jednak Świtek bierze od rozmaitych współczesnych autorów także komentarz, spostrzeżenia, wnioski. Na przykład drugi rozdział jest z grubsza w połowie przepisany od Gadamera, w połowie od innych autorów. Każdego skrzętnie podaje w bibliografii (350 pozycji), więc jest czysta. Na pewno? Według mnie, nie ma specjalnej różnicy między żerowaniem na cudzej myśli w ten sposób, a plagiatem. Oba biorą się z tego samego źródła: nieumiejętności pisania, z jednoczesną zawodową/edukacyjną potrzebą czynienia tego. Zresztą, nie upieram się, by nazywać to plagiatem jawnym, do czego osobiście byłbym skłonny. Groźniejsze jest, że to rozpowszechniony w polskiej humanistyce prowincjonalizm myśli. Nie będę tego tu rozwijać, odsyłam za to, w ramach przesłania, do ostatniej strofy Poematu dla dorosłych A.Ważyka – niekoniecznie z ostatnim wersem (wytrych przed cenzorem).
PS. Życie lubi bawić się naszymi uczuciami, więc dopisało taki epilog, że po przesłaniu 8-stronnicowego referatu otrzymałem informację zwrotną, że jest on wybiórczo i fragmentarycznie (sic) oparty na Świtkowej, więc mam napisać jeszcze raz.
Zatem ‘siedzę i piszę’, dokładnie to samo mając w głowie co Wojaczek, gdy napisał ‘chodzę i pytam’.


Autorka wybrała na tylną okładkę taką fotografię, powstrzymam się od interpretacji intencji.


wtorek, 18 lutego 2014

Wiersz biblioteczny


Chodzi korytarzem, snuje się żwawo
On, blady rudawy, zakręca w prawo

Tak mu poglądy każą. W ręku trzyma
Kawę, i się gapi, tam stoi dziewczyna

On nie ma szans, lecz uprzyjemni picie
Dmucha do kubka, suche jego życie

Nie współczuję mu, mam własne problemy
Chodzi tu i tam jak wyrzut sumienia

Widzę go w bibliotekach, choć codziennie
Gdzie indziej jestem, chodzę bardzo zmiennie

Internet poczyta, samotność zmniejsza
On jest młodzieżą, ta młodzież dzisiejsza

Lekki uśmiech wskazuje na niemożność większego
Dziewczę blade rudawe, pocałuj kiedyś jego

niedziela, 9 lutego 2014

30 grudnia, relacja Poznań-Warszawa

Wchodzę do przedziału w pociągu, bo w tajemniczej loterii Kolei Państwowej przypadło mi miejsce 55 w wagonie 13. Powiedziałem „dzień dobry”, ale tak cicho, żeby nikt nie odpowiedział. Ciemno, zaduch mimo otwartego okna. Ciężko określić czy ładnie czy brzydko pachnie, a ja pomyślałem „śmierdzi ludźmi”. Śpiąca kobieta o znoszonej twarzy przykryta kurtką i czterech mężczyzn ubranych w przaśnym marketowym typie. Jeden, starszy, stoi przy otwartym oknie. Słychać pseudouprzejmy żeński głos zapowiadający pociąg, a on mówi „My za pięć godzin jesteśmy.” Mężczyzna w słuchawkach wyciąga palce i liczy kolejno – doliczył do czterech, po czym spojrzał na mnie porozumiewawczo, że tamten przesadził, że za cztery. Ten przy oknie widocznie zobaczył zegar, bo powiedział: – Moja trzecia żona za półtorej godziny obudzi się na kawę – po chwili dodał – Na kawę.
Trzeci typ, co siedzi przy oknie, z tatuażykiem na dłoni, tego bym najprędzej podejrzewał o wyjście z więzienia. Gapił się i klikał na telefonie. Starszy próbował przywrócić normalność, powiedział: – Gdzie ty tak dzwonisz… – On odrzekł – Ja siedze na fejzbuku – w moim umyśle kilka razy powtórzyło się „zbuku, zbuku…” Jeszcze nie odjeżdżaliśmy, a ja zapytałem siebie „czego tak wypatruje przez to okno ten typowy Polak..” Chyba jestem uprzedzony, bo wziąłem ich wszystkich za typowych Polaków.
Boże, w czasie gdy to piszę w notesiku, z pamięci krótkotrwałej, stary, gdy wracał z papierosa, położył dłoń na mojej torbie i zapytał po chwili: – Co ty tak piszesz, wiersze? – mówię ostrożnie: – Niee… – A co, książkę? – odpowiadam: – Już prędzej – chociaż wiersze i tak są wydawane w książkach. Po chwili, widać że go coś frapuje, pyta: – A można wiedzieć o czym? – Tu na sekundę doznałem pustki w głowie, powiedziałem że co tam sobie przypomnę, bo przecież nie powiem że piszę o nich. On wyczuł, że to ogólnikowe, rzekł: – Ale żeś mi powiedział. – Mi zrobiło się głupio, że go obcesowo potraktowałem. Dodałem, że piszę coś na studia, bo przerwa świąteczna, ale pracować trzeba. Chyba to go tak frapowało, bo powiedział, że chciałby mieć takiego syna. Poczułem niechęć, a on kontynuował: – Moje mongoły tylko technikum kończą. – a chodziło prawdopodobnie o jego dzieci. Przedstawił się: Mirek.
Tak to przebiegło, a teraz wracam do notowania z pamięci krótkotrwałej (trzęsie w pociągu, a na dworcu Warszawa Centralna, PKP życzyło z okazji świąt wszystkiego dobrego i pozytywnych wibracji). Spojrzałem na tego w słuchawkach, o fizjonomii jakby lekko zajęcza warga, siedział tak oparty, że trudno było zgadnąć, czy słucha czegoś relaksującego, czy pobudzającego. Przypomniałem sobie słowa z wiersza, że śmierć siedzi z słuchawkami na uszach w wagonie dla palących. Śmierć jest nieoczekiwana, ale aż tak by się chyba nie zbłaźniła. Tymczasem stary usiadł i z tym z telefonem otworzył piwo. Gdy popatrzyłem, przekręcił puszkę w ręce tak, by było widać napis Żubr, jakby ktoś go o to prosił, albo jakby chciał pokazać, że nie pije piwa bez nazwy. Wtedy poszli na papierosa, a jak wracali, to był ten moment zdania : „Boże…”
Dalej rozmowa potoczyła się wartko, a gdy protagonista (czyli starszy) dowiedział się, że studiuję filozofię, zaczęła się przedziwna rywalizacja między nią, a jego dziedziną, to znaczy murarstwem. Pytał mnie, czy zbuduję dom. Bo on zbuduje. Odpowiedziałem, że najmę ludzi, a on zareagował uśmiechem promiennym, jakby już zwietrzył zlecenie. Dalej mówił, że mógłby jakoś super komplikować zdania, ale po co. On mówi prosto. Gdy chciałem wyjść z przedziału na korytarz, zatrzymał mnie, bo miał do mnie jedno pytanie. Pytanie wybrzmiało. Czym jest kobieta. Ale tak filozoficznie. /Myślę sobie, to miłe, że dla niektórych filozof to ten co sądzi żywych i umarłych./ Najpierw stwierdziłem, że filozofia nie daje łatwych odpowiedzi. To ich rozgrzało, uśmiechnęli się jak dzieci. Dałem przyzwoity wywód, rzeczywiście dość złożony, ale on już machał ręką, że nie, że to nie tak. Wyglądało jakby po drugim zdaniu przestał rozumieć. Cóż, to chyba wyjaśnia dlaczego za znawcę metafizyki w szerokich kołach uchodzi Poelo Caulho. Dobra, jeżeli nie ma być dogłębnie, to będzie przynajmniej ostro. Rzekłem, spodziewając się określonych reakcji u tych seksistowskich istot.: – Kobiety nie powinny być dyskryminowane. – odchylili się, a stary rzekł: – Tak? A co powiesz o tych, sześciolatkach co mają iść do szkoły? – sam już nie wiem, czy tam był jakiś związek logiczny lub skojarzeniowy. Ja o sześciolatkach mam blade pojęcie, już prędzej o pięcio-, lub siedmiolatkach. Wtrąciła się kobieta, zdjąwszy z siebie kurtkę. Okazała się bardziej Matką Polką niż ktokolwiek był przypuszczał. Mówiła zdaniami prostymi, ale w zupełnie innym sensie niż Mirek; tak jak dwaj poeci są wzniośli w innym stylu, i kto wie czy zboczeniem języka nie jest nazywanie ich tym samym mianem.
Z sześciolatków rozmowa zeszła na Wałęsę, Rosjan i kilka innych rzeczy, a ja za każdym razem byłem proszony o filozoficzny komentarz (z wyraźnym podkreśleniem: „A ty jako filozof, co byś powiedział…?”). Dowiedziałem się, że Mirek murował apartamenty w Moskwie, dla mafii, bo dla kogo innego. Pytam się czy w Moskwie faktycznie takie korki są. Odpowiedział, że masa tam jest pomników Stalina, i w metrze jak się wchodzi to jest napisane <udawany rosyjski, Stalin>.  Poprawiłem, że może Lenina, bo myślałem, że po Chruszczowie to może już tak nie wypada Stalinów trzymać. Odrzekł: – Leninów też jest dużo.
Zerknąłem na tego z telefonem. Bo rozgrzewce na fejzbugu oglądał gołe laski. Wyglądał niczym maharadża, wpatrywał się w dwucalowy ekranik okiem znawcy. Pewnie już z nawyku to robił – on i telefon, w komitywie dla zawładnięcia kobiecością.
Cały czas z resztą gadaliśmy, a ja w pewnym momencie zamilkłem. Mirek pyta: – I co… już ci się tematy skończyły? – mając intuicję, że filozof to nie jest ten, któremu kończą się tematy. Odpowiedziałem, że nie, tylko zastanawiam się czy się przespać. Mirek mówi: – Gdzie tam nie śpij. – Ten w słuchawkach: – Po co spać, nie śpij.
Następnym razem też wybiorę pociąg.

czwartek, 6 lutego 2014

Zaczynając.

Wygląda na to, że będę prowadził wywód tekstualny w gatunku nazwanym blogiem. Ach, jak się biłem z myślami, czy to rozpocząć. Leżałem w nocy i aż nie miałem głowy by przewracać się z boku na bok. Już powiedziałem sobie: "nie prowadzę" i naprawdę czułem tę decyzję we wszystkich tkankach. Gdy nagle przyszedł mi pewien argument (nie ujawniam go, bo to moje nieintersubiektywne bicie się z myślami było, a każdy ma swoje). Więc jednak pisać będę. Za regularność ręczę, ale nie za częstość; za ciekawość notek, ale nie za ładność. Za zdania, które mnie mogą wydawać się po prostu trudne, ale innym niedorzeczne. Takie momenty mi się zdarzały już do tej pory, a po każdym mam ślad, jak po cierniu (ostatnio przy oddawaniu prac semestralnych). Zawsze sobie dysonanse trzeba przepracowywać, więc jednak zrzucam to na niewystarczające skupienie czytającego.
Nad nazwą bloga też deliberacje prowadziłem. Najpierw miał się nazywać inaczej, z konkretem w nazwie. Ale uznałem: "to mnie ograniczy". Bo wtedy to już w jednej tematyce, a ja lubię spinać tematyki, gdyż świat w sobie poszatkowany nie jest.
Mając świadomość wyżej wymienionych trudności, uroczyście oświadczam, że z pomocą bożą bloga uczciwie prowadzić będę. (taka potrzeba inwokacji czy preambuły jest strukturalnie wpisana w uniwersalny kod kultury, co widać w eposach, konstytucjach, ustawach).