niedziela, 3 sierpnia 2014

Przyczynek do teorii suicydologicznej.

Warto poświęcić parę słów zagadnieniu samobójstwa. Po pierwsze dlatego że jest to rzecz niecodzienna; po drugie, taki akt jest transcendentny wobec wszelkiej logiki rządzącej kulturą. Samobójstwo unieważnia przykładowe sądy, że należy walczyć z chorobą, nie chcieć wojny, wspierać słabszych, innymi słowy minimalizować zło, gdyż jeżeli uznać iż życie ma tak małą wartość, że nie warto go podtrzymywać, to niemożliwe staje się prawienie o celach społecznych. Dlatego w dyskursie nie ma miejsca na podejście suicydalne, co najwyżej opisuje się ze zdumieniem poszczególne przypadki, bez prawdziwego wczucia. Dlatego też osoby o nastawieniu presuicydalnym milczą, choć faktycznie częściej milczenie jest przyczyną tej decyzji, niż skutkiem. Owszem, samobójca, pomijając gnostyków, zdaje sobie sprawę że życie w ogólności jest radosne, a tylko niektóre jego egzemplifikacje okazują się wybrakowane. Jednak trudno udawać że deklarowane wokół lęki, nadzieje, zmartwienia, są przez niego/nią współdzielone, że może się z nimi utożsamić, a to już wiedzie do izolacji, która wtórnie potwierdza rzekomą słuszność dokonanego wyboru. Rozwiązaniem połowicznym byłoby utworzenie ‘sali samobójców’, gdzie jednostki takie dałyby upust ciążącym myślom i wymieniały coraz to nowymi metaforami czy utworami opisującymi odejście (wyrażenie samo metaforyczne). Jednak w takiej hipotetycznej wspólnocie, gdzie każdy z odmiennych powodów pożąda tego samego, dochodzi do intersubiektywizacji impulsu, który wydawał się unikalny, skrajnie wyjątkowy w negatywnym sensie, lecz uważany za ostatnią wyróżniającą od obcego tłumu cechę. Przeto samobójcy nie stowarzyszają się, a i trudno wyobrazić sobie ich związek domagający się więcej praw od ustawodawcy. Szybko by się zresztą wyludnił, a i zarząd musiałby być wciąż uzupełniany.
Jedyny obowiązek moralny samobójcy to pozostawić list, który de facto jest usiłowaniem załagodzenia dysonansu między wspomnianą już logiką kultury, a tym co się stało. Niektórzy tego listu nie zostawiają, bo nie miałby kto go przeczytać, lub nie uważają za możliwe załagodzenie czegoś co następuje na przekór tysiącom lat starań ludzkości o przetrwanie, kolejnego dnia, kolejnego roku. O tym jak rozbieżne są zapatrywania suicydalne i dyskurs kultury, świadczą spodziewane reakcje na nagabywania tych ‘normalnych’: – „nie wiesz że drugi raz już się nie urodzisz?” – „to chyba dobrze, prawda? jeśli drugi raz miałby być taki sam.”, lub: – „sprawisz ból najbliższym.” – „pozostając tu również”. Czy też podtytuł portalu oferującego pomoc: „póki nie jest za późno”. Sęk w tym, że w myśleniu takiej osoby, które być może krzywdząco określa się jako tunelowe, ‘za późno’ jest jeszcze długo przed samym wydarzeniem, robi to głównie dlatego że jest już za późno.
Nie wiadomo nawet czy smucić się po odejściu samobójcy, przecież dokonał czegoś co uważał za dobre i potrzebne. Jeżeli już, to smucić należy się nad jego życiem, a nie śmiercią; życiem które okazało się ponad wytrzymałość ludzką; są te akty jawnym zaprzeczeniem tezy, że Bóg nie nakłada na człowieka ciężarów ponad jego miarę.

wtorek, 6 maja 2014

Ciepły szal

Zdarzyło mi się, na imprezie sylwestrowej, u kogoś w mieszkaniu, zobaczyć dziewczynę z szalem z lisa, brzydką zresztą, a do takich, jak wiadomo, łatwiej się zagaduje. Podszedłem i spytałem, czy to prawdziwy. Ona zapewnia, że tak, rada, że skoro dała ciężkie pieniądze za szal, to ktoś zauważa i docenia. Nie wierzyłem, poprosiłem byśmy podeszli do światła. Tam patrzę, że od dołu jakaś bawełna i już otwieram usta, ale ona, ze zniecierpliwieniem mówi, że to tylko podszewka.
Dobrze – tak jakoś rozumowałem – a więc stoimy przed pewnym faktem. Zaczynam emocjonalnie. „Nie żal ci tego zwierzęcia, co umarło?” Ona się obruszyła, że ten lis i tak by umarł. Poza tym, jest napisane „czyń sobie ziemię poddaną”. Tu mnie na chwilę zatkało – chyba jestem zbyt delikatny, bo nie sądziłem, że ktoś może posłużyć się takim argumentem w żywej dyskusji, a nie w historycznym opisie tematu. Mówię na to: „To jakiś katolicki bełkot” – lecz później czułem, że przesadziłem, bo to nie wina idei, że ktoś się nią wyciera, a św. Franciszek wszak rozmawiał z ptakami i wilkami. Ona kontynuuje, jakby stwierdzała jakieś nieodparte tezy: „Człowiek ma duszę, a zwierzęta nie mają”. Ja na to, już całkiem oburzony „Oczywiście, że zwierzęta mają duszę”, i jak gdyby na poparcie, mówię, że człowiek też jest zwierzęciem, o czym świadczy choćby mówienie o nim homo sapiens, jako członu naczelnych. Widziałem ich pogardę, jej z koleżanką, dla tego co mówię, co sprawiło że intelektualne moje hamulce puściły. Powiedziałem, że w Oświęcimiu żona esesmana robiła żyrandole z ludzkich tatuaży. Później, już po rozmowie, zreflektowałem się, że złączyłem dwa oddzielne fakty: kolekcjonowanie tatuaży z ciał i klosze z ludzkiej skóry, ale to nic.
Odezwała się wtedy koleżanka tej brzydkiej z lisem. Jej intencją było to, że człowiek może robić co chce, skoro jest w stanie. (Och, że mi to do głowy nie przyszło!) Potem rozpoczęła: „Gdyby owady były wielkie i silne, i mogłyby człowiekowi…” „Ty teraz opowiadasz kreskówkę?” – przerwałem jej gwałtownie, bo idiotyczne jest mieszanie rozważań kontrfaktycznych z faktycznymi. Właściwie wyglądała odrobinę jak robak, żuk z odnóżami bocznymi, więc może o tych owadach-gigantach to nie było takie od rzeczy. „Ech, to na nic…” pomyślałem, nie precyzując co i czemu. Odszedłem do pokoju rozmawiać o muzyce.

sobota, 19 kwietnia 2014

***Nadzieja przyszła do mnie


Nadzieja przyszła do mnie
nie dając nic.
— Inaczej nie byłaby sobą, prawdaż?

Oblicze ma frapujące
łatwo się zapatrzeć
Lecz chodzi z pustymi kieszeniami
coś pokazując palcem
— Idź, idź, tam dalej — to był raczej bełkot —
przejmą cię
Wiara i Miłość
siostry moje.
Zamruczałem: — Mam nadzieję —
i ruszyłem

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Dziewczyna i len

Słucham Dziewczyny o włosach jak len Debbusego (La fille aux cheveux de lin) i staram się wyobrazić, mieć przed oczami tę dziewczynę. Wtedy, w fin de siècle, życie było bliższe wsi, a wieś sama była bliżej tradycyjności. Lecz ja dziś nie wiem dokładnie jak wygląda len. Dlatego kołują mi w myślach różne możliwe rodzaje włosów. W końcu znalazłem odpowiednią fotografię:


Takie więc miała włosy. Momentalnie też, jak gdyby to było oczywiste, wyobraźnia domyśla twarz, ta muzyka podpowiada kim ona jest. Poematy ilustracyjne – muzyka programowa – przedstawiają zwykle burzę, sabat czarownic, bal, i inne wielce złożone zjawiska, ta zaś muzyka łagodnie wyraża osobowość prostej dziewczyny – ona taka jest inspiracją dzieła sztuki, taka jest piękna.
Każdy pianista trochę inaczej ją sobie wyobraża, na co wskazuje odmienne tempo, artykulacja. Władysław Szpilman gra ją jak dziewkę, w dzieciństwie bardzo zawadiacką, a teraz poważniejącą. Werner Haas gra dziewczynę opanowaną, medytującą. U Krystiana Zimmermana jest całkiem zagapiona i trudno jej złapać kontakt z otoczeniem, najchętniej patrzyłaby w dal. Wszystkie mają wspólny rys, właśnie tę ponadziemność (jako przeciwstawienie przyziemności), oraz podobanie się samej sobie, czyli pewną samowystarczalność.
Zajrzałem do nut. Oznaczenia tempa są niestandardowe, jakby Debussy rzeczywiście bardziej skupił się na opisaniu dziewczyny niż tempa: „Très calme et doucement expressif” – bardzo spokojnie ale łagodnie ekspresyjnie; „Murmuré et en retenant peu à peu” – wyszeptane (czas przeszły) i powstrzymane po trochu; „Cédez” (ostatni takt frazy) – poddając się.
Ze strony muzycznej utwór jawi się jako wariacja na jedną nutę, tę pierwszą, przedłużoną. Ciekawe momenty, takie dla których słucha się danego utworu, przeważnie występują gdzieś w środku, trzeba na nie cierpliwie poczekać. W La fille aux cheveux de lin ten moment, to zagapienie-oddane-muzyką, jest na samym początku; jest tym początkiem. Nic dziwnego, że utwór podoba się (przynajmniej u mnie tak było) od najsampierwszego odsłuchania. Lecz to również zapewne per analogiam do rzeczywistego pierwowzoru.

Wł. Szpilman:
http://w801.wrzuta.pl/audio/3BbwsIdtluh/wladyslaw_szpilman_dziewczyna_z_wlosami_jak_len_-_claude_debussy


W. Haas:
http://w124.wrzuta.pl/audio/4lJ37VMk06A/debussy_-_preludium_-_dziewczyna_o_wlosach_jak_len

K. Zimmerman:
https://www.youtube.com/watch?v=TEdSdtztfLQ

niedziela, 16 marca 2014

Gotujemy!

Dzisiaj pokażę wam jak przyrządzić pyszne Guacamole. To potrawa pochodzenia hiszpańskiego, jak mówi nazwa. Najpierw musimy przygotować składniki. Potrzebne będą: jedno awokado, cebula i czosnek suszony, papryczka jalapeno, kolendra, cukier, sól, substancja konserwująca (E-202), przeciwutleniacz (E-301, E-331), kwas cytrynowy, kwas askorbinowy.

Kroimy awokado w kostkę.












Resztę składników mieszamy w misce, a potem łączymy z awokado. Efektem jest właśnie ta pyszna pasta! 
Możemy posmarować kanapkę, a ponieważ jemy przede wszystkim oczami, można przyozdobić, ja np. położyłem obok sztućce, ale tak naprawdę ogranicza nas tylko wyobraźnia.

  
Guacamole to świetna sprawa - przyrządza się stosunkowo szybko (ok. 20 min.), a smakuje wyśmienicie. Odrobina egzotyki w naszej kuchni.
#Foodporn

czwartek, 13 marca 2014

IHS

Na studiach historii sztuki obowiązuje powszechna podległość studenta wykładowcy. Nie można wypytywać osoby z tytułem naukowym, nie mówiąc już o takiej fanaberii jak niezgadzanie się. Gdy profesor lub doktor mówi bezpośrednio do studenta, należy kiwać lekko głową z nieco usłużnym wyrazem twarzy, na potwierdzenie, że się rozumie i wypełni zalecenia dotyczące pracy seminaryjnej, referatu, egzaminu, itp.
Ostatnio, po moim referacie na preseminarium, profesor (a nazwisko jego Labuda), poprosił mnie bym został jak wszyscy wyjdą. Schowałem swoje rzeczy i ubrany w kurtkę staję przy nim. Mówi mi uwagi do mojej prezentacji, niespecjalnie mu się podobało. Stoję kilkadziesiąt centymetrów od niego, patrzę na twarz, usta, nos, w oczy, i zastanawiam się czy ma rację, czy jednak nie. On nagle, ku zdziwieniu mojemu, obraca się na pięcie i mówi z urazą: „no, pan się nie zgadza z tym co mówię, proszę przemyśleć uczestnictwo w tym seminarium, będzie to się wiązało z problemami formalnymi, ale nie wyobrażam sobie tego…”. Ja w umyśle rozważam szybko, o co chodzi, na czym ta sytuacja stoi – przecież nic nie mówiłem! Czy wyraz mojego czoła był zacięty? Czy kształt mojego nosa sugeruje wieczną niezgodę? Wtem pojąłem: ja  n i e  p o t a k i w a ł e m . Oto co! Profesor krzątał się już żeby wyjść, zapewne miał na końcu języka chłodne „do widzenia”, ale ja podszedłem i zagadałem ponownie o jakiś detal. On znów wysuwa te uwagi, jakby nie zeszło mu to z wątroby. Ja staję tak samo, ale potakuję: szyja delikatnie ugina się w linii wertykalnej, przez zamknięte usta dobywa się „mhm”. Oczy profesora leciutko rozszerzają się z radością, pociąg jedzie po swych zwykłych torach! Nastało zrozumienie, atmosfera się rozluźniła. Dowiedziałem się pod koniec co mam wypożyczyć, a nasze „do widzenia” wcale chłodne nie było! I już doradzam sam sobie: przy mowie ciała bądź poliglotą.

sobota, 1 marca 2014

Dobre bo polskie

Ponieważ mam nawyk czytania czegokolwiek co jest pod ręką, tym razem padło na Głos Wielkopolski. Nie wiem skąd się wziął w domu, normalnie nikt nie kupuje, ale leżał na kanapie. Przekartkowałem artykuły, nie ekscytując się specjalnie niczym, aż doszedłem do strony 15., dział "Pieniądze". A tam...


"Polska żywność napędza gospodarkę", "Mamy doskonałą żywność regionalną".
Rzecz w tym, że fotografia przedstawia bułgarskie produkty, przy których sprzedaży wielokrotnie pracowałem i wszędzie rozpoznam te słoiki i etykiety. Pośrodku sosy - lutika i lutenica, bardziej na prawo papryka grillowana bez skórki, obok pigwa z orzechem.
Oczywiście jest to komiczne, zwłaszcza podpis pod zdjęciem. Jednak teraz, gdy śmiech opadł, chciałbym spojrzeć na to do czego doszło w kontekście treści artykułu.
Nie wierzę, że fotograf nie wiedział czemu robi zdjęcie. Nie wierzę, że grafik który je umieszczał, nie miał pojęcia co to jest. Sądzę natomiast, że to pospolita ściema, blaga - nic nowego pod słońcem. Przecież żeby to rozpoznać, trzeba mieć naprawdę oko zaznajomione z tymi przetworami. Tyle że mówi nam to wiele o moralności osób w to zamieszanych: nie interesuje ich prawda, tylko wrażenie jakie się sprawi. Normalka u dziennikarzy? Liczę na to, że nie. Ale idźmy dalej: artykuł poświęcony jest ciągnącej się od długiego czasu sprawie polskiej żywności, tego że zagranicą natrafia na problemy, obwarowania, zakazy eksportowe. A to wszystko to są mity: "ważne jest by uświadomić konsumentów europejskich nt. polskiej żywności". Złe mniemania podkopują wiarygodność polskich produktów, ważne jest by uświadamiać i rozwiewać wątpliwości.
Jeżeli są polscy dziennikarze, którzy nie krępują się podpisać zupełnie fałszywie fotografii prasowej, a więc de facto mają gdzieś ethos, to dlaczego ufać polskim producentom żywności? Dlaczego wierzyć w jakieś wizje sielankowych gospodarstw, gdzie rolnik dba o to, by wyroby były najwyższej jakości?
By nie zepsuć marki najwyższej jakości polskich producentów, Sanepid nie chciał ujawnić listy tych, w których przetworach znajdowała się sól drogowa. A ta żywność była również szerokim strumieniem eksportowana. Czechy otrzymały tę listę producentów, gdy zagrozili embargiem. Dygnitarze z ministerstwa lepiej zrobią, gdy będą skrupulatnie badać w transparentny sposób co zalega na półkach sklepowych, a pijar, reklamę i uświadamianie niech nam darują.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Writing on fragment

O książce mówi się często w kontekście skarbnicy, okna na świat, przyjaciela, i czego tam jeszcze. Jednak książkę można też znienawidzić. Doznałem tego uczucia, dotkliwie. Rzecz jasna, nie książkę ogólnie, ale pewien tytuł. Autorką jest Gabriela Świtek, książka nazywa się Writing on fragment. Napisana jest w języku angielskim, każąc podejrzewać manipulację punktami do habilitacji. Chyba że mamy uwierzyć, iż polska autorka publikuje w polskim wydawnictwie (Wyd. Uniw. Warszawskiego) książkę na rynek zagraniczny, z ceną w PLN na każdym egzemplarzu.


Zostałem zmuszony pisać z niej referat za nieobecności na ćwiczeniach – tłumaczę, gdyby ktoś miał przypuszczać, że czytam to z heroizmu. Świtek, jak to jest modnie w obecnym pisarstwie historyczno-kulturoznawczym, bierze sobie jakiś motyw (dotychczas w historiografii zaniedbywany), a można wziąć jakikolwiek, i pisze jego dzieje. Jest historia nagości, historia brzydoty, historia owłosienia i depilacji. Świtek wzięła sobie fragment, po prostu: fragment. Nie przeszkadza mi absolutnie ta tendencja w pisarstwie, sam bym chętnie napisał kulturową historię konia, o, na przykład. (bo nie jest jak każdy widzi).
Jednak sposób w jaki się to robi. Okazuje się, że Świtek po prostu wypożyczyła kilka książek i z nich przepisuje. Na każdej stronie, a sprawdzałem kilkadziesiąt losowo wybranych, jest po kilka odniesień: ten twierdził to, ten tamto, a jeszcze inny to zrecenzował. Powie ktoś: tak, ale to jest normalne dla historyka opracowanie źródeł. Zgodzę się, jeżeli jest to powoływanie się na Schlegla, Novalisa – lecz również tu w niezbyt dużym zakresie, bo inaczej sensowniej jest sięgnąć do źródła. Jednak Świtek bierze od rozmaitych współczesnych autorów także komentarz, spostrzeżenia, wnioski. Na przykład drugi rozdział jest z grubsza w połowie przepisany od Gadamera, w połowie od innych autorów. Każdego skrzętnie podaje w bibliografii (350 pozycji), więc jest czysta. Na pewno? Według mnie, nie ma specjalnej różnicy między żerowaniem na cudzej myśli w ten sposób, a plagiatem. Oba biorą się z tego samego źródła: nieumiejętności pisania, z jednoczesną zawodową/edukacyjną potrzebą czynienia tego. Zresztą, nie upieram się, by nazywać to plagiatem jawnym, do czego osobiście byłbym skłonny. Groźniejsze jest, że to rozpowszechniony w polskiej humanistyce prowincjonalizm myśli. Nie będę tego tu rozwijać, odsyłam za to, w ramach przesłania, do ostatniej strofy Poematu dla dorosłych A.Ważyka – niekoniecznie z ostatnim wersem (wytrych przed cenzorem).
PS. Życie lubi bawić się naszymi uczuciami, więc dopisało taki epilog, że po przesłaniu 8-stronnicowego referatu otrzymałem informację zwrotną, że jest on wybiórczo i fragmentarycznie (sic) oparty na Świtkowej, więc mam napisać jeszcze raz.
Zatem ‘siedzę i piszę’, dokładnie to samo mając w głowie co Wojaczek, gdy napisał ‘chodzę i pytam’.


Autorka wybrała na tylną okładkę taką fotografię, powstrzymam się od interpretacji intencji.


wtorek, 18 lutego 2014

Wiersz biblioteczny


Chodzi korytarzem, snuje się żwawo
On, blady rudawy, zakręca w prawo

Tak mu poglądy każą. W ręku trzyma
Kawę, i się gapi, tam stoi dziewczyna

On nie ma szans, lecz uprzyjemni picie
Dmucha do kubka, suche jego życie

Nie współczuję mu, mam własne problemy
Chodzi tu i tam jak wyrzut sumienia

Widzę go w bibliotekach, choć codziennie
Gdzie indziej jestem, chodzę bardzo zmiennie

Internet poczyta, samotność zmniejsza
On jest młodzieżą, ta młodzież dzisiejsza

Lekki uśmiech wskazuje na niemożność większego
Dziewczę blade rudawe, pocałuj kiedyś jego

niedziela, 9 lutego 2014

30 grudnia, relacja Poznań-Warszawa

Wchodzę do przedziału w pociągu, bo w tajemniczej loterii Kolei Państwowej przypadło mi miejsce 55 w wagonie 13. Powiedziałem „dzień dobry”, ale tak cicho, żeby nikt nie odpowiedział. Ciemno, zaduch mimo otwartego okna. Ciężko określić czy ładnie czy brzydko pachnie, a ja pomyślałem „śmierdzi ludźmi”. Śpiąca kobieta o znoszonej twarzy przykryta kurtką i czterech mężczyzn ubranych w przaśnym marketowym typie. Jeden, starszy, stoi przy otwartym oknie. Słychać pseudouprzejmy żeński głos zapowiadający pociąg, a on mówi „My za pięć godzin jesteśmy.” Mężczyzna w słuchawkach wyciąga palce i liczy kolejno – doliczył do czterech, po czym spojrzał na mnie porozumiewawczo, że tamten przesadził, że za cztery. Ten przy oknie widocznie zobaczył zegar, bo powiedział: – Moja trzecia żona za półtorej godziny obudzi się na kawę – po chwili dodał – Na kawę.
Trzeci typ, co siedzi przy oknie, z tatuażykiem na dłoni, tego bym najprędzej podejrzewał o wyjście z więzienia. Gapił się i klikał na telefonie. Starszy próbował przywrócić normalność, powiedział: – Gdzie ty tak dzwonisz… – On odrzekł – Ja siedze na fejzbuku – w moim umyśle kilka razy powtórzyło się „zbuku, zbuku…” Jeszcze nie odjeżdżaliśmy, a ja zapytałem siebie „czego tak wypatruje przez to okno ten typowy Polak..” Chyba jestem uprzedzony, bo wziąłem ich wszystkich za typowych Polaków.
Boże, w czasie gdy to piszę w notesiku, z pamięci krótkotrwałej, stary, gdy wracał z papierosa, położył dłoń na mojej torbie i zapytał po chwili: – Co ty tak piszesz, wiersze? – mówię ostrożnie: – Niee… – A co, książkę? – odpowiadam: – Już prędzej – chociaż wiersze i tak są wydawane w książkach. Po chwili, widać że go coś frapuje, pyta: – A można wiedzieć o czym? – Tu na sekundę doznałem pustki w głowie, powiedziałem że co tam sobie przypomnę, bo przecież nie powiem że piszę o nich. On wyczuł, że to ogólnikowe, rzekł: – Ale żeś mi powiedział. – Mi zrobiło się głupio, że go obcesowo potraktowałem. Dodałem, że piszę coś na studia, bo przerwa świąteczna, ale pracować trzeba. Chyba to go tak frapowało, bo powiedział, że chciałby mieć takiego syna. Poczułem niechęć, a on kontynuował: – Moje mongoły tylko technikum kończą. – a chodziło prawdopodobnie o jego dzieci. Przedstawił się: Mirek.
Tak to przebiegło, a teraz wracam do notowania z pamięci krótkotrwałej (trzęsie w pociągu, a na dworcu Warszawa Centralna, PKP życzyło z okazji świąt wszystkiego dobrego i pozytywnych wibracji). Spojrzałem na tego w słuchawkach, o fizjonomii jakby lekko zajęcza warga, siedział tak oparty, że trudno było zgadnąć, czy słucha czegoś relaksującego, czy pobudzającego. Przypomniałem sobie słowa z wiersza, że śmierć siedzi z słuchawkami na uszach w wagonie dla palących. Śmierć jest nieoczekiwana, ale aż tak by się chyba nie zbłaźniła. Tymczasem stary usiadł i z tym z telefonem otworzył piwo. Gdy popatrzyłem, przekręcił puszkę w ręce tak, by było widać napis Żubr, jakby ktoś go o to prosił, albo jakby chciał pokazać, że nie pije piwa bez nazwy. Wtedy poszli na papierosa, a jak wracali, to był ten moment zdania : „Boże…”
Dalej rozmowa potoczyła się wartko, a gdy protagonista (czyli starszy) dowiedział się, że studiuję filozofię, zaczęła się przedziwna rywalizacja między nią, a jego dziedziną, to znaczy murarstwem. Pytał mnie, czy zbuduję dom. Bo on zbuduje. Odpowiedziałem, że najmę ludzi, a on zareagował uśmiechem promiennym, jakby już zwietrzył zlecenie. Dalej mówił, że mógłby jakoś super komplikować zdania, ale po co. On mówi prosto. Gdy chciałem wyjść z przedziału na korytarz, zatrzymał mnie, bo miał do mnie jedno pytanie. Pytanie wybrzmiało. Czym jest kobieta. Ale tak filozoficznie. /Myślę sobie, to miłe, że dla niektórych filozof to ten co sądzi żywych i umarłych./ Najpierw stwierdziłem, że filozofia nie daje łatwych odpowiedzi. To ich rozgrzało, uśmiechnęli się jak dzieci. Dałem przyzwoity wywód, rzeczywiście dość złożony, ale on już machał ręką, że nie, że to nie tak. Wyglądało jakby po drugim zdaniu przestał rozumieć. Cóż, to chyba wyjaśnia dlaczego za znawcę metafizyki w szerokich kołach uchodzi Poelo Caulho. Dobra, jeżeli nie ma być dogłębnie, to będzie przynajmniej ostro. Rzekłem, spodziewając się określonych reakcji u tych seksistowskich istot.: – Kobiety nie powinny być dyskryminowane. – odchylili się, a stary rzekł: – Tak? A co powiesz o tych, sześciolatkach co mają iść do szkoły? – sam już nie wiem, czy tam był jakiś związek logiczny lub skojarzeniowy. Ja o sześciolatkach mam blade pojęcie, już prędzej o pięcio-, lub siedmiolatkach. Wtrąciła się kobieta, zdjąwszy z siebie kurtkę. Okazała się bardziej Matką Polką niż ktokolwiek był przypuszczał. Mówiła zdaniami prostymi, ale w zupełnie innym sensie niż Mirek; tak jak dwaj poeci są wzniośli w innym stylu, i kto wie czy zboczeniem języka nie jest nazywanie ich tym samym mianem.
Z sześciolatków rozmowa zeszła na Wałęsę, Rosjan i kilka innych rzeczy, a ja za każdym razem byłem proszony o filozoficzny komentarz (z wyraźnym podkreśleniem: „A ty jako filozof, co byś powiedział…?”). Dowiedziałem się, że Mirek murował apartamenty w Moskwie, dla mafii, bo dla kogo innego. Pytam się czy w Moskwie faktycznie takie korki są. Odpowiedział, że masa tam jest pomników Stalina, i w metrze jak się wchodzi to jest napisane <udawany rosyjski, Stalin>.  Poprawiłem, że może Lenina, bo myślałem, że po Chruszczowie to może już tak nie wypada Stalinów trzymać. Odrzekł: – Leninów też jest dużo.
Zerknąłem na tego z telefonem. Bo rozgrzewce na fejzbugu oglądał gołe laski. Wyglądał niczym maharadża, wpatrywał się w dwucalowy ekranik okiem znawcy. Pewnie już z nawyku to robił – on i telefon, w komitywie dla zawładnięcia kobiecością.
Cały czas z resztą gadaliśmy, a ja w pewnym momencie zamilkłem. Mirek pyta: – I co… już ci się tematy skończyły? – mając intuicję, że filozof to nie jest ten, któremu kończą się tematy. Odpowiedziałem, że nie, tylko zastanawiam się czy się przespać. Mirek mówi: – Gdzie tam nie śpij. – Ten w słuchawkach: – Po co spać, nie śpij.
Następnym razem też wybiorę pociąg.

czwartek, 6 lutego 2014

Zaczynając.

Wygląda na to, że będę prowadził wywód tekstualny w gatunku nazwanym blogiem. Ach, jak się biłem z myślami, czy to rozpocząć. Leżałem w nocy i aż nie miałem głowy by przewracać się z boku na bok. Już powiedziałem sobie: "nie prowadzę" i naprawdę czułem tę decyzję we wszystkich tkankach. Gdy nagle przyszedł mi pewien argument (nie ujawniam go, bo to moje nieintersubiektywne bicie się z myślami było, a każdy ma swoje). Więc jednak pisać będę. Za regularność ręczę, ale nie za częstość; za ciekawość notek, ale nie za ładność. Za zdania, które mnie mogą wydawać się po prostu trudne, ale innym niedorzeczne. Takie momenty mi się zdarzały już do tej pory, a po każdym mam ślad, jak po cierniu (ostatnio przy oddawaniu prac semestralnych). Zawsze sobie dysonanse trzeba przepracowywać, więc jednak zrzucam to na niewystarczające skupienie czytającego.
Nad nazwą bloga też deliberacje prowadziłem. Najpierw miał się nazywać inaczej, z konkretem w nazwie. Ale uznałem: "to mnie ograniczy". Bo wtedy to już w jednej tematyce, a ja lubię spinać tematyki, gdyż świat w sobie poszatkowany nie jest.
Mając świadomość wyżej wymienionych trudności, uroczyście oświadczam, że z pomocą bożą bloga uczciwie prowadzić będę. (taka potrzeba inwokacji czy preambuły jest strukturalnie wpisana w uniwersalny kod kultury, co widać w eposach, konstytucjach, ustawach).